Neuromedytacja? Ki diabeł?
- Ewa Joanna Sankowska

- 20 lis
- 3 minut(y) czytania

Na jakie licho potrzebny mi kolejny certyfikowany kurs instruktorski? Od pięciu, sześciu lat robię kursy tylko instruktorskie. Raz, że korzystam z nich, pracując ze swoimi klientami. Dwa, że te instruktorskie dają jednak więcej wiedzy i umiejętności.
Do czego mi w takim razie neuromedytacja? Co mi daje?
Otóż otworzyła mi oczy na sprawy, które przeczuwałam, ale nijak nie potrafiłam zdefiniować.
Do tej pory, idąc tropem różnych medytacyjnych przewodników, myślałam błędnie, że medytacja to medytacja. Owszem, wiedziałam, że są różne typy. Sama praktykuję mindfulness i jogę nidrę. Doświadczyłam medytacji otwartego serca, spokojnego umysłu. Ale nie rozumiałam, co leży u podstaw. Żeby nie powiedzieć, że nie miałam bladego pojęcia, po jaką medytację trzeba sięgać i dlaczego.
Ten kurs sprawił, że nad głową pojawiły się piłeczki jak u pomysłowego Dobromira, wiele rzeczy wskoczyło na swoje miejsca. I wiem. No, może nie zaraz wszystko, niemniej jednak mrok niewiedzy zaczął się mocno rozrzedzać.
I tak oto okazało się, że po pierwsze dobrze jest zdiagnozować, z czym ma się największe wyzwanie. Wszak twierdzenie, że jest się zdenerwowanym, wpada się szybko w irytację, odczuwa się zmęczenie, nie daje nam pełnego obrazu sytuacji.
Sami możemy nie zdawać sobie sprawy z tego, czy – i w jakim stopniu – brakuje nam koncentracji czy uważności. Mało tego, często myli się te dwie kwestie. A gdy nałożymy na to nasze przekonania dotyczące nas samych, cóż... możemy sami siebie nie zdiagnozować. I nie jest to ani nic dziwnego, ani nic złego.
Co nam ta diagnoza pokazuje? Pokazuje nam nasze deficyty, nasze potrzeby. I tym należy się kierować, wybierając medytację. Nie tym, co nam najłatwiej wychodzi, z czym rezonujemy, co się najbardziej podoba. Nie ukrywam, że tak do tej pory sądziłam. Że trzeba znaleźć „swoją” medytację. Jeśli wchodzimy w jakąś medytację łatwo, to wzmacniamy te ścieżki neuronalne naszego mózgu, które już są przetarte. I oczywiście nic w tym złego. Tyle że nie osiągamy niczego. Tak więc wybór rodzaju medytacji jest ważny.
Tych rodzajów jest pięć: medytacja koncentracji, medytacja uważności, medytacja otwartego serca, medytacja cichego umysłu i medytacja transcendentalna.
Każdy styl medytacji kładzie uwagę na coś innego, ma inną intencję, towarzyszy mu inny układ fal mózgowych, inna jest aktywność regionów sieci mózgowych.
Każdy rodzaj medytacji wycisza pewne fale mózgowe, a inne aktywuje. Te fale mózgowe to fale Delta (0-4Hz), Theta (4-8Hz), Alpha (8-12Hz), Beta (13-30Hz), Gamma (30-40Hz).
Fale Delta sprzyjają regeneracji i naprawie, to też głęboki sen i utrata świadomości. Tu można dotrzeć w jodze nidrze. Fale Theta to sny, głęboka medytacja, skraj świadomości, hipnoza, wizje. Fale Alpha to fizyczny i psychiczny relaks i akceptacja. Fale Beta t przebudzenie, czujność, stan uczenia się, analizowania. Zaś fale gamma to stan zwiększonej percepcji, nauki, to stan przepływu i stany mistyczne.
Można łatwo wyciągnąć wnioski, że sięgamy po różne style w zależności od tego, co chcemy osiągnąć. Nie będziemy praktykować medytacji otwartego serca przed pracą koncepcyjną w zespole (no chyba że w zespole jest ktoś, z kim mamy zatarg, to może się wtedy przydać). Sięgniemy wtedy raczej po medytację koncentracji. A kolei właśnie medytacja koncentracji nie jest raczej wskazana przed snem, a przed nauką, zadaniem intelektualnym, przed konkursami, rozmowami o pracę itd.
Nie jest więc tak, że medytacja mindfulness załatwi nam wszystko. No nie załatwi. Ale i medytacja transcendentalna nie załatwi wszystkiego. Żaden rodzaj medytacji nie jest lekiem na całe zło. Z tego powodu, że pobudza inne fale mózgowe.
I oczywiście sięgamy po ten rodzaj, który w danym momencie jest nam potrzebny. Dobrze jest więc wiedzieć, na czym polegają różne style. I mieć samoświadomość. Znać siebie na tyle, by wiedzieć, co się dzieje.
Ale też warto zrobić sobie diagnozę, o której wcześniej pisałam. To bowiem pokaże nam, nad czym warto pracować, które fale nauczyć się pobudzać, a które uspokajać. I właśnie sposób funkcjonowania naszego mózgu mówi nam o tym, nad czym się pochylić.
Więc jeśli chcemy coś zmienić, to nie, nie wybieramy tego rodzaju medytacji, w którym jest nam najlepiej. W ten sposób niczego nie zmienimy. Owszem, poczujemy się dobrze podczas praktyki i jakiś czas po niej, ale na dłuższą metę będzie tak, jak dotąd.
Jeśli naprawdę chcemy dokonać zmian – a wiemy, że nasz mózg jest neuroplastyczny i zmiany są możliwe – wybieramy ten rodzaj medytacji, w którym nam nie wychodzi. To bowiem świadczy o tym, że te ścieżki w naszym mózgu są jeszcze nieprzetarte. To tu trzeba wykarczować nowe szlaki.
Dobra wiadomość jest taka, że w ramach konkretnego rodzaju medytacji możemy wybierać praktyki, które nam odpowiadają. Czyli w ramach medytacji koncentracji możemy wybrać koncentrację na oddechu, dźwięku czy punkcie, w ramach medytacji mindfulness skupić się na zmysłach czy skanowaniu ciała. Niemniej jednak kluczem jest świadomy wybór takiego rodzaju, który pomoże nam wydeptać nowe ścieżki.
I to – między innymi – dam mi kurs neuromedytacji. Teraz mogę pomagać zarówno moim klientom, jak i sobie . O wiele bardziej świadomie. O wiele bardziej skutecznie. Co napisawszy, udaję się pomedytować:)








Komentarze