top of page

Rozlanie.


ree

Co się dzieje, gdy zanurzam się w medytację? Rozlewam się.


Tam w środku. Zaciera się granica między tym, co dotyczy ciała, tym, co dotyczy umysłu, tym, co dotyczy ducha. Nie ma, albo nie wyczuwam, granicy pomiędzy jednym, drugim, trzecim. Czwartym czy piątym. Gdzieś zapodziewa się sens tych podziałów. A może zapodziewa się sens istnienia tych poziomów. Nie wiem. Wiem, że poczucie przynależności do siebie w krwi i kości przestaje być aksjomatem.


I nie ma większego znaczenia, jakiego typu to jest medytacja. W każdej inaczej, ale w każdej zawsze ta istotność bycia tu jako ta, którą znacie, traci znaczenie.


W medytacji transcendentalnej – wiadomo, z założenia chodzi o pewnego rodzaju mistyczne doświadczenie. Tu z zasady wykracza się poza kontakt z ciałem. Są momenty poczucia bycia samą świadomością. Krótkie, ale są. Wtedy codzienne bolączki, wyzwania przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Jakież znaczenie może mieć bowiem pragnienie kupienia sobie sukienki, gdy doświadczasz czegoś, co jest poza ziemskimi sprawami? To nawet nie chodzi o to, że przestajesz o tym myśleć. Ten problem, to wyzwanie przestaje myśleć. Rozmywa się, rozwiewa na wietrze. Z tym może się skojarzyć ten stan. Z unoszeniem babiego lata na wietrze, w piękny jesienny, słoneczny dzień.


Gdy coś mnie przyciągnie mocno do ziemi, do ciała, do wydumanych problemów, fikcyjnych przeszkód i trosk życia codziennego, ta medytacja pozwala nabrać lekkości. Lekkości bycia – nie-bycia. Po wyjściu z niej rzeczy nabierają nowej perspektywy, Jakby wszystko przestaje być takie śmiertelnie poważne, nadmuchane, takie serio. Ta medytacja ściąga mnie to przesłania Kursu Cudów, do ostatniej zasady Vedic Art, do idei Metody Tippinga. Nie ma granicy pomiędzy. Bo nie ma pomiędzy... Jest przenikanie.


W medytacji spokojnego umysłu panuje cisza. Taka błogość unoszenia się na powierzchni łagodnej wody. Gdyby tak porównać to do fizycznego doświadczenia, byłoby to właśnie unoszenie się an wodzie. Łagodnie, spokojnie. Z zamkniętymi oczyma. Z ciepłem słonecznych promieni na ciele. Nie ma nic poza delikatnym bujaniem, poza łagodnym dotykiem wody wyżej i niżej. Nie ma myśli, odpłynęły bez sprzeciwu. Jest otulenie wodą. I już nie wiadomo, gdzie woda, gdzie ja. Jakby świadomość rozszerzyła się na te fale. Jakby kropla rozpuściła się w wodzie i dostąpiła szerszego oglądu.


To odświeżające. Zarówno po ponad dwudziestu latach w szkole, jak i po spotkaniach z ludźmi, którzy naciskają te jeszcze wrażliwe we mnie guziki. Gdy coś się zapali, bo odbiorę to osobiście, bo utożsamię się z jakąś rolą, bo poczuję, że przekroczono bez mojej zgody jakąś zbudowaną przeze mnie granicę... Wtedy wejście w medytację spokojnego umysłu odpręża. Daje tę świadomość, że nic się nie dzieje w świecie rzeczywistym, a wszystko w moim umyśle. I to ja decyduję, co tam się dzieje. Po takiej medytacji świat staje się jakby bardziej sensowny. Lepszy. I pozostaje świadomość, że to wszystko, co w ramach niego się dzieje, nie dzieje się naprawdę. Pojawia się łagodne spojrzenie na wszystko i dostrzeżenie, że mam dostęp do każdej idei, do zrozumienia wszystkiego. I przekonanie, że jestem gdzieś poza tym, co wydaje mi się, ze jest.


W medytacji otwartego serca miłość wylewa się na świat, jakby chciała przygarnąć do siebie każdy najmniejszy byt. Jakby chciała sprawić, że nie ma dla niej podziału na mnie i innych, na dobrych i złych, na znanych i obcych. Gdy bowiem rozszerza się, zalewając powoli świat, wszystko staje się jednym. Nie ma opozycji pomiędzy mną a tobą. Nie ma żalu, lęku, poczucia krzywdy, złości. Bo powody, które zostały uznane za ważkie, rozpłynęły się. Okazały się iluzoryczne. Bezpodstawne. Miłość zagarnia w swe posiadanie wszystko. A wszystko staje się jednym.


Po tej medytacji przychodzi przekonanie, że teraz to będzie już tylko lepiej. Że tak zwany Wszechświat mi sprzyja. Że nic mnie nie zatrzyma, bo wszelkie przeszkody przestały istnieć. A przestały istnieć, bo spojrzałam na nie innym okiem. Okiem pełnym miłości. I już nie muszę samej siebie bojkotować. Nie muszę samej siebie oskarżać. Nic nie muszę. Bo jest miłość.


W medytacji uważności jest nieco inaczej. Niemniej jednak uwaga rozlewa się po ciele, które staje się czymś więcej niż ręką, nogą, kręgosłupem. Każda część ciała staje się z jednej strony wyraźniejsza, podświetlona, a z drugiej – okazuje się być częścią całości. Jakiejś większej całości. Bo to, co jest wewnątrz ciała, staje się łagodnym przejściem do tego, co na powierzchni skóry. A to z kolei łagodnym przejściem do tego, co poza nią...


Po tej medytacji jestem bardziej czuciu siebie. A to czucie siebie daje mi też taką ostrość spojrzenia na to, co – pozornie – poza mną. I okazuje się, że nawet medytacja uważności staje się świadectwem jedności.


W medytacji skupienia jest jeszcze inaczej. O niej może za tydzień. Tu rozlanie jest czymś innym, Skupienie na jednym elemencie powoduje, że reszta tego, co uznaję z a”siebie” staje się czymś innym, jakimś „nie-bytem”, rozlaną świadomością tego, co poza przedmiotem skupienia.


Ten obraz jest sposobem uchwycenia medytacji. Nie dla każdego. Dla mnie, Nie zawsze. Teraz. Owo rozlanie jest przejściem w inny stan skupienia. Nie fizycznego. W inny stan skupienia świadomości. A czymże jesteśmy, jeśli nie nią...

Komentarze

Oceniono na 0 z 5 gwiazdek.
Nie ma jeszcze ocen

Oceń
bottom of page