Poza czasem.
- Ewa Joanna Sankowska

- 7 paź
- 2 minut(y) czytania

Cisza. Błogość. Harmonia.
Aż po błękitno-turkusowy horyzont. Leniwie przepływające białe chmury. Złote pasma słońca. Dom.
Ta wizja to spokojna, czysta miłość. Miłość absolutna.
Taki stan bez żadnych trudnych emocji. Bez nerwów. Bez żalu. Bez pretensji. Bez smutku. Bez wstydu. Bez winy. Bez poczucia krzywdy czy starty.
Ale i bez oczekiwań. Bez lęku. Bez projekcji tego, co powinno, a co nie powinno.
Bez przeszłości. Bez przyszłości. Tylko teraz. Stan bycia częścią wszystkiego. Stan bycia wszystkim. Nie: całą materią. Wszystkim poza nią. Stan bycia. Nie: bycia kimś czy czymś.
Dotknęłam tego.
Oczywiście, daje to kontemplacja przyrody czy dzieła sztuki. Zlanie się z lasem, promieniami słońca, leniwymi obłokami czy kołującym orłem na nieboskłonie sprawia, że tracimy swoje granice i stajemy się kimś/czymś innym. Nawet nie owym lasem, promieniami, obłokami czy orłem. Raczej świadomością, z której one się zrodziły. Czymś w rodzaju ducha sprawczego powołującego do życia te byty. Jaźnią. Przy kontemplacji dzieła sztuki bywa nieco inaczej. Jest to dotknięcie jakiegoś pierwiastka poza obrazem i poza artystą, który to pierwiastek stanowi tchnienie Absolutu, dzięki któremu pojawia się w materialnym świecie skrawek Ducha. Można go dotknąć czuciem, niczym więcej. Wzruszenie, które się pojawia, jest powidokiem tej drugiej, czy raczej – pierwotnej naszej Istoty.
Daje to medytacja, choć to niełatwa ścieżka. Pełno na niej przeszkód pod postacią rozpraszających myśli. Niemniej jednak są momenty... Są momenty, w których przestajesz być sobą, a stajesz się czymś więcej. Czymś mniej. „Poza”, a jednocześnie „w”.
Dzięki niektórym fragmentom Kursu Cudów. Są w tej książce, zarówno we Wstępie, jak i w Ćwiczeniach czy Książce dla nauczycieli pojawiają się słowa, a nawet Słowa, które trafiają bezpośrednio do duszy, poruszając w niej to, co odwieczne. Nagle wszystko wskakuje na swoje miejsce i absolutnie wszystko jawi się oczywistym, prostym, pięknym. Prawda, która porusza, wydaje się być czymś, co było dostępne zawsze, a co sami w wyniku chwilowej nieuwagi zasłoniliśmy przed sobą warstwą mgły.
Wreszcie Radykalne Wybaczanie zaprowadziło mnie w miejsca duszy rzadko odwiedzane. Te Komnaty wewnętrznego Pałacu, do których nie zaglądamy ze strachu, wstydu, lęku, poczucia winy, żalu, pretensji. Otwieramy drzwi i okazuje się, że lęk przed wejściem był większy niż trzeba. Zamiast wpadnięcia w ponowne trudne uczucia, przychodzi ulga. Lekkość. Zrozumienie, że tak naprawdę wiele z naszych strachów nas nie dotyczy. Uwierzyliśmy w to i utkaliśmy misterną opowieść, którą w wielką uważnością i troską pielęgnowaliśmy długie lata. I nagle się okazuje, że już dłużej nie trzeba. Że ta opowieść jest wydmuszką. Że już nie jest potrzebna. I oddychamy głębiej. Prawdziwiej.
Cisza. Błogość. Harmonia.
Aż po błękitno-turkusowy horyzont. Leniwie przepływające białe chmury. Złote pasma słońca. Dom.
Ta wizja to spokojna, czysta miłość. Miłość absolutna.
Taki stan bez żadnych trudnych emocji. Bez nerwów. Bez żalu. Bez pretensji. Bez smutku. Bez wstydu. Bez winy. Bez poczucia krzywdy czy starty.
Ale i bez oczekiwań. Bez lęku. Bez projekcji tego, co powinno, a co nie powinno.
Bez przeszłości. Bez przyszłości. Tylko teraz. Stan bycia częścią wszystkiego. Stan bycia wszystkim. Nie: całą materią. Wszystkim poza nią. Stan bycia. Nie: bycia kimś czy czymś.






Komentarze