top of page

(Nie?)oczekiwana zmiana miejsc

Zdjęcie autora: Ewa Joanna SankowskaEwa Joanna Sankowska

Po wielokroć doświadczamy tego w życiu. Jedni częściej, inni rzadziej. Pytania nasuwają się dwa. Z czego owe zmiany wynikają i co z nimi robimy. Nie da się odpowiedzieć na te pytania jednoznacznie i kategorycznie. Można jednak pokusić się o pewne uogólnienie.


Otóż zmiany się pojawiają, gdy przestajemy z jakąś rzeczywistością rezonować. Co to znaczy? Ano to, że albo we mnie, albo w owej rzeczywistości następuje przewartościowanie.


I niezależnie od tego, po której stronie to przewartościowanie następuje, jedna ze stron zauważa, że zaczyna się robić niewygodnie. Albo i nigdy nie było, tylko nie chcieliśmy tego widzieć. Z różnych względów. Albo z tego względu, że byle jaka sytuacja wydawała się lepsza od beznadziejnej. Albo dlatego, że nie wierzyliśmy, że zasługujemy na coś lepszego. Albo też z powodu przekonania, że innej rzeczywistości po prostu nie ma.


Osobiście wychodzę z założenia, że te zmiany, o których pisałam wyżej, zachodzą tylko i wyłącznie w nas. To tylko i wyłącznie w nas następuje przewartościowanie. Owszem, mówi się, że "ktoś się zmienił". Czy aby na pewno? Można dyskutować oczywiście. Ale nawet, jeśli się nie zgadzasz, że zmiany zachodzą tylko w nas; nawet jeśli założymy, że zachodzą i w świecie zewnętrznym (czyli że ten zewnętrzny świat jest i jest czymś różnym od nas), to musimy mieć w sobie gotowość, by je zauważyć.


Tu przychodzi mi do głowy myśl, która pojawia się zawsze, gdy słyszę, że tak wiele zła dzieje się w świecie, że jest gorzej niż kiedyś. Czy aby na pewno? Czy nie było korupcji, wojen i wszelakiego zła? Czy sąsiad nie stawał przeciw sąsiadowi? To wszystko działo się zawsze i pod każdą szerokością geograficzną. Ale - po pierwsze - informacje nie przepływały tak szybko jak obecnie; po drugie - nie było tylu kanałów informacyjnych i w związku z tym nie przepływało tak wiele informacji. Innymi słowy: nie wiedzieliśmy wszystkiego. I jeszcze jedna rzecz, kluczowa według mnie. Fakt, że dostrzegamy zło warunkuje to, że jesteśmy lepsi. Ciemności nie widać, gdy wokół jest ciemno. Nie ujrzysz cienia, gdy nie ma słońca. Jeśli więc dostrzegamy zło, to oznacza, że patrzymy w perspektywy dobra. Inaczej nie nazywalibyśmy zła złem. I to jest optymistyczna wiadomość.


Jeśli więc zauważamy, że ktoś się zmienił że jakieś okoliczności uległy zmianie (na tak zwane gorsze - choć to też otwiera kolejną furtkę do rozmowy, czy to, co uważamy za złe, jest złem...), oznacza, że w nas coś zmieniło się na lepsze. Jeśli zaczyna nam przeszkadzać, że koleżanki spędzają czas na plotkach, to znaczy, że sami już nie chcemy się tym zajmować. Jeśli zauważamy, że w pracy ciągle narzekają, to znaczy, że sami już wyszliśmy ponad ten poziom. Jeśli dostrzegamy, że przyjaciółka - zamiast o sobie - opowiada o swoich dzieciach, mężu, rodzicach, rodzeństwie, to znaczy, że nie chcemy już słuchać opowieści o innych, a chcemy się skupić na tym, co ważne. I tak dalej...


Może tak być - i w wielu przypadkach tak jest - że koleżanki, przyjaciółki, znajomi wcale się nie zmienili. Od zawsze plotkowali, zajmowali się innymi, narzekali. Nie widzieliśmy tego, bo byliśmy tym przesiąknięci. Sami to robiliśmy. I coś się zmieniło. W nas. Nie w nich. Tylko się nam wydaje, że to oni się zmienili. A tak naprawdę zmienił się nasz sposób patrzenia na świat.


Innymi słowy, nie ma powodu do smutku. Jest powód do radości. Fakt dostrzeżenia, że wokół coś jest nie tak nie musi oznaczać, że faktycznie tak jest. Może oznaczać, że wychodzimy z tego poziomu na wyższy. Nastąpiła zmiana.

Po jakimś czasie zaczną się pojawiać wokół nas ludzie, z którymi będziemy rezonować. Ludzie, którzy nie będą narzekać, plotkować, zamartwiać się. Do tego jest potrzebna nasza odpowiednia postawa wobec ludzi, którzy zostali na poprzednim poziomie. Postawa nieoceniająca. Każdy ma swój czas na rozwój. I swoje tempo. Nic nie jest ani gorsze, ani lepsze.


Co można z tą zmianą zrobić? Można udawać, że się jej nie widzi. Jest to jakieś rozwiązanie, ale chyba nie na dłuższą metę. Może się bowiem okazać, że - skoro nie chcemy zarządzać tą zmianą - to zmiana zacznie zarządzać nami. Co się wtedy dzieje? Dostajemy po łapkach bardziej i bardziej za każdym razem. To wszystko, z czego już "wyrośliśmy", atakuje nas ze wszystkich stron. Widzimy to, czego już nie chcemy, na każdym kroku. I to trwa aż do momentu, w którym się nie przeleje...


Albo można powiedzieć sobie: w porządku, skoro rzeczywistość skrzeczy, to czas ją zmienić. A że zmiana rzeczywistości to zawsze zmiana nas - tego, co robimy, gdzie jesteśmy - należy pójść za tym, do czego wzywa nas życie.


Potrzebowałam dwudziestu trzech lat, by zrozumieć, że to, co mnie irytuje w polskiej szkole (i mojej szkole), nie tyle dotyczy owej szkoły, co mnie samej. Widziałam, że osoby, od których jestem zależna, z każdym miesiącem zmieniają się (i to nie na lepsze). Więc odeszłam. Słyszałam od wielu osób pytania dotyczące tego, czy nie będę tęsknić, czy dam sobie (finansowo) radę, czy na pewno to jest bezpieczne etc. A prawda jest taka, że gdybym została choć rok dłużej, odbiłoby się to na mnie mocno. I druga prawda jest taka, że to nie te osoby się zmieniały. To ja widziałam pewne rzeczy dotkliwiej. I tyle.


Jeśli coś Ci nie odpowiada - z różnych względów - zrób z tym coś. Świata nie zmienisz. Możesz zmienić siebie. Możesz zmienić sposób zarządzania swoimi emocjami, reakcjami. Możesz zmienić zajęcie. Możesz zmienić swoje podejście. A jeśli to jest z jakiegoś powodu niemożliwe - zawsze możesz zmienić miejsce, otoczenie, towarzystwo.


Zmiany, które zachodzą w naszym życiu nie są wcale takie nieoczekiwane. Sami do nich doprowadzamy, sami je wywołujemy. Czasem świadomie, czasem podświadomie. Nie zawsze dostajemy to, co chcemy. Ale zawsze dostajemy to, co potrzebujemy. i tak, nie zawsze się z tym godzimy. Często z perspektywy czasu dopiero widzimy, jak bardzo to nam pomogło, jak bardzo było potrzebne.


Co więc robić ze zmianami, spytam raz jeszcze? Błogosławić je. Panta rhei, powiadał Heraklit z Efezu. Wszystko płynie. Jedyną stałą jest właśnie zmiana. Gdy słyszę od kogoś niechętnego zmianom, że dobrze jest, jak jest lub że od zawsze tak było i po co zmieniać, myślę sobie, że nie wie, co mówi... Gdyby "od zawsze tak było", nie doszlibyśmy - jako ludzkość - do niczego. Nie wprowadzilibyśmy koła, nie mielibyśmy łazienek, nie mieszkalibyśmy w ciepłych domach. Od zawsze żylibyśmy w jaskiniach i polowalibyśmy włóczniami na lwy jaskiniowe.


Jak się ma to, o czym piszę, do dobrostanu? Sama zmiana jest dobrostanem. Możliwość rozwoju. Uczenie się nowych rzeczy. Uczenie się siebie. Doświadczanie nowego. Tworzenie. Powoływanie do życia nowych bytów.


Zmiana wcale nie jest przeciwieństwem spokoju. Częściej tracimy wewnętrzny spokój, gdy energia w nas i wokół nas stoi, gdy się nic nie dzieje, gdy nie wzrastamy, nie doświadczamy, nie tworzymy.


Zatem zmiana jest czymś, co - choć czasem nam się wydaje inaczej - przychodzi z nas samych i dotyczy nas samych, naszego postrzegania rzeczywistości i jej tworzenia. I jest czymś dobrym. I - pomimo że wydaje się nam, że jest czymś nieoczekiwanym - wyposaża nas w dobrostany potrzebne do wzrostu.


I jest jedyną pewną rzeczą, jaka nas spotyka.





 
 
 

コメント


bottom of page