top of page

Nazwać marzenie...


ree

Myślę ostatnio o pisaniu. Ten temat wraca jak bumerang od kilkunastu lat.


Wiem, że o pisaniu lepiej nie myśleć, lepiej zasiąść w wygodnym fotelu i pisać. Po prostu. Pewnie więc nie dojrzałam wystarczająco. Czuję jednak, że coś tam dojrzewa, coś się buzuje pod skórą, pod tymi wszystkimi głęboko ukrytymi przekonaniami.


Bo przecież jakże to, ja mam stać się pisarką? Wróć, mam spróbować stać się pisarką? Wszak pisarz to KTOŚ. Człowiek z niezwykłymi umiejętnościami, czarujący słowem, przenoszący w inny świat, który oszałamia, obezwładnia i pochłania.


Jakże więc tak – ja? Wychowana w kulturze szacunku wobec słowa pisanego, nie mam śmiałości przyznać się głośno przed samą sobą, że oto jest we mnie pragnienie, by owe słowa składać w nowy świat. Wychowana w kulturze szacunku wobec książki jako nośnika owego słowa, nie mam śmiałości pomyśleć, że moje książki będą leżały gdzieś na półkach księgarni. No jakże to tak – ja?


Czy to poczucie bycia niewystarczającą? Czy wytworzyłam sobie obraz Autora jako kogoś niezwykle mądrego, zdolnego, kogoś z innego świata i teraz nie umiem uwierzyć, że mogłabym i ja... Czy to może lęk przed tym, by się nie ośmieszyć? Bu nie okazać jednym z tych tak wielu, którym wydaje się, że potrafią składać zdanie do zdania w sensowną całość? A może i jedno, i drugie?


Jak to jest, że – im bardziej czegoś pragniemy – tym bardziej się tego boimy. Wiem, nie zawsze. Czasem. Czy to jest jeszcze nie ten moment? Czy może nagromadzone przez życie niewspierające przekonania? Czy może jeszcze inny lęk... przed tym, by spełnianie i spełnienie marzenia nie rozczarowało...


Czasem wolimy nie próbować. Nie skalać marzenia rzeczywistością, nie ubrudzić go zwyczajnością. Nie odrzeć z blasku, jaki jaki się w naszych sercach, gdy o nim myślimy.


Wolimy, by pozostało czyste, choć niespełnione. Tak, wolimy nie dotknąć go, by nie zszargać.


Czy to jest o tym? O tamtym? O siamtym?


Stworzyłam sobie piękne miejsce do pracy. Jeszcze brakuje tu kilku detali, niemniej jednak czuję się tu doskonale. Może dlatego marzenia o pisaniu wróciły. Może dlatego zaczyna dojrzewać Plan.


To niezwykłe, jak przyznanie się przed sobą do marzenia może wzruszyć... Tak jakbyśmy sami byli dla siebie źródłem niebiańskich doznań, bramą do Tego, co Nienazywalne.


Gdy przyznaję się przed sobą do marzenia, ono staje się... Staje się. Sobą. Nie zmaterializowanym już obiektem. Staje Marzeniem. A Marzeń nie można lekceważyć. Z Marzeniami należy postępować ostrożnie i delikatnie. Z szacunkiem.


Czy więc to oznacza.... Czy to oznacza, że daję sobie pozwolenie?


Dać sobie pozwolenie, by marzyć. To poczuć w sobie Moc. To poczuć, że jest się kimś więcej niż ciałem i krwią. To zrozumieć, że nie ma ograniczeń. Że sami je sobie nakładamy ze strachu, poczucia bycia niewystarczającym, braku wiary. To poczuć, że jesteśmy częścią czegoś większego, czego nie da się zatrzymać, czego nie da się zniewolić.


Dać sobie pozwolenie na marzenia to poczuć, że wskoczyło się na właściwe miejsce. Że wszystko nabrało sensu. Że wreszcie podaje się rękę czemuś, co czekało cichutko w kąciku, wzgardzone, pokryte kurzem i niepamięcią.


Dać sobie pozwolenie na marzenia to odżyć. To odkryć lub powiększyć sens.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Komentarze

Oceniono na 0 z 5 gwiazdek.
Nie ma jeszcze ocen

Oceń
bottom of page