top of page

Gdy ciało krzyczy.


ree

W moim kalendarzu pojawiają się terminy na grudzień, a to wskazuje, że rok powoli zbliża się do swego kresu. I nie, nie będzie podsumowania roku kalendarzowego. Będzie o tym, jakie refleksje mi się nasunęły.


Gdy w grudniu 2024 roku, po operacji rekonstrukcji więzadła w stawie skokowym, postanowiłam poważnie zająć się swoim zdrowiem. Nie, żebym była schorowana... Ale zdecydowałam się na kilka badań, w tym i te mało sympatyczne. Chciałam też zrobić porządek z kilkoma drobiazgami, które może i niepokojące nie były, ale były, a wolałabym, by ich nie było. No i się zaczęło...


Porządki robię do teraz. Badania okazały się strzałem w dziesiątkę, bo w porę zatrzymałam pewne procesy, które – bez uwagi z mojej strony – mogły się przerodzić w coś poważniejszego. Jak to z ciałem, żadne odkrycie. Czeka mnie jeszcze kilka przystanków, ale zupełnie nie o tym chcę pisać.


Chcę pisać o naszej relacji z ciałem. Naszym własnym ciałem. A relacje te bywają różne. Co ciekawe, granice bywają cienkie.


Bywa, że wstydzimy się swego ciała. W tym celują kobiety, choć nie tylko nas to dotyczy. Wstyd. Niskie uczucie. Chciałoby się schować w ciemny róg i nie wychylać. Nie pokazywać swego ciała. Bo a to cellulit, a to rozstępy, a to za dużo kilogramów, a to coś krzywego, a to brak proporcji, a to zmarszczki, a to wypryski, a to... (wpisz, co uważasz za słuszne) Ten wstyd wynika z pewnych oczekiwań. Chcielibyśmy, by ciało było jakieś. By spełniało normy, było podobne do jakiegoś innego ciała, które stawiamy za wzór. Właśnie – podobne. Porównujemy ciało do ciała. Tamto jest takie, a moje inne. Inne, gorsze, choć chciałabym, by było piękniejsze. A nie jest. Cóż za wstyd.


I gniew. Bo nie jest. Odmawiam sobie kolacji, zrezygnowałam ze słodyczy, a ono dalej nie zachwyca. Głupie ciało! Beznadziejne!


Takie ciało to dopust Boży. Nie będę się nim zajmować. Nie jest warte mojej uwagi. Pojawia się pogarda. Bo jakże szanować coś, co – pomimo naszej woli – ciągle nie spełnia naszych oczekiwań. Zatem nie ma co się tym ciałem zajmować. Idiotyczne jest, przyznajmy. Trzeba ciągle i ciągle o nie dbać, a ono i tak zaskakuje, ma wybryki. W sumie to nie wiadomo, o co mu chodzi.


Czy na pewno?


A jeśli postawię tezę, że ciało nam wysyła sygnały, tylko nie chcemy, nie potrafimy go słuchać. Coś nas boli, zażywamy lek przeciwbólowy. Męczymy się, więc zamiast zadbać o kondycję, ograniczamy ruch. Czujemy głód po posiłku, wrzucamy więcej zamiast poprawić jego jakość. I tak dalej. Ilu wśród nas zatrzyma się i spyta: co chcesz mi powiedzieć?


Czasem prezentujemy mentalność XIX-wiecznego chłopa, który – jak Kuba z Chłopów Reymonta – nie chce iść do szpitala, bo tam ludzie umierają. Ciągle wielu z nas jest przekonanych, że lekarze wynajdują nam choroby. To takie przekonanie, że – jeśli czegoś nie nazwiemy – to tego nie ma. Możliwe, że z tego właśnie powodu nie słuchamy swego ciała. Żeby zagłuszyć to wszystko, co możemy usłyszeć, albowiem w jakiś sposób zobliguje nas to do działania. A działać nie chcemy. Lepiej poudawać, że wszystko jest w porządku, a potem (jakieś bardzo odległe potem, jak się nam wydaje) wejść w rolę ofiary, która choruje na to i owo właściwie nie wiadomo z jakiego powodu, bo przecież do tej pory była zdrowa.


I wcale nie jestem tu orędowniczką medycyny akademickiej. Nie chodzi mi o namawianie do zażywania antybiotyków, do szczepienia się. Chodzi o słuchanie ciała. O sprawdzanie. Medycyna akademicka radzi sobie całkiem nieźle z diagnostyką. Unikanie badań w myśl zasady, że jest się zdrowym, na dłuższą metę nie jest dobre. Pomimo sporej świadomości często lekceważymy sygnały, jakie nam ciało wysyła, bo nie mamy wiedzy, bo nam się wydaje, że przyczyna tkwi w czymś innym.


Moje tegoroczne przygody z własnym ciałem doprowadziły mnie do przekonania, że ono jest mądrzejsze niż mi się wydawało. Ono wie. Tylko ja byłam głucha na jego szepty. Czasem krzyczało, a ja je zagłuszałam. Czuję wdzięczność dla siebie, że uczyniłam 2025 rok rokiem dbałości o zdrowie. Wyprostowałam szereg kwestii. I nauczyłam się wsłuchiwać w sygnały, które moje ciało mi wysyła.


Nie patrzę już na nie jak na worek pełen rozstępów, przebarwień, cellulitu, wiotczejącej skóry... To ciało jest mi potrzebne. A ja jestem potrzebna jemu.


Korzystam z niego. Bez niego nie mogłabym pisać, czytać, mówić, przemieszczać się, dostrzegać piękna krajobrazu i muzyki. A ono potrzebuje mnie, by utrzymać je w formie. To obopólna korzyść. Wycofuję tedy wszelkie moje oczekiwania względem niego. Uwalniam się od przekonania, że ma być zgodne z jakimiś normami, że ma zadowolić kogokolwiek. Daję mu prawo do bycia sobą.


Kończy się rok – zostało kilka ostatnich miesięcy. Może warto ten czas przeznaczyć na obserwację swojej relacji z własnym ciałem a rok kolejny uczynić ciałolubnym?

Komentarze

Oceniono na 0 z 5 gwiazdek.
Nie ma jeszcze ocen

Oceń
bottom of page