Puścić jesienne liście.
- Ewa Joanna Sankowska

- 4 lis
- 3 minut(y) czytania

„Jesień idzie, nie ma na to rady”. Mokro, rozlane barwy, bez ostrych granic. Czerwono. Żółto. Złoto. Brązowo. Purpurowo. Zieleń gdzieś tam próbuje jeszcze trwać, bardziej jako symbol tego co odchodzi.
Ten obraz jest jak moje okno nieosłonięte firaną. Okno, za którym jesień w pełni. Wiatr zrywa żółte liście klonu i porywa je gdzieś daleko. To, co odchodzi, staje się częścią czegoś innego. Gdzieś indziej. I gdy patrzę na ogałacane z liści gałęzie, myślę o tych, którzy odchodzą z naszego życia.
Zarówno tych, którzy umierają, jak i tych, którzy idą innym rytmem niż my w wyniku czego nasze drogi się rozchodzą.
Jest początek listopada, to normalne, że ten czas kieruje nas w stronę ludzkiej przemijalności, kruchości. Moje myśli także biegną w stronę tych, których kochałam. Teraz jednak są bogatsze o nową perspektywę.
Bywa w życiu rodzinnym tak, że nie układa się nam czasem dobrze z różnymi członkami naszej rodziny. Z różnych względów. A to w jakiś sposób nas skrzywdzili, bo zrobili coś, co zabolało. A to nie zrobili, choć się spodziewaliśmy, że zrobią. Nie ma większego znaczenia, co się zadziało lub nie zadziało. Ważne, ze nosimy poczucie krzywdy. Gdy umierają, czasem się ono rozrzedza, czasem znika, a czasem ciągle trwa, boli i pali.
I niezależnie od tego, jak to jest w każdym konkretnym przypadku, warto się zastanowić nad kilkoma sprawami.
Na przykład nad tym, dlaczego tak zrobili. Albo nie zrobili. Nie chodzi o usprawiedliwianie. Zły uczynek jest złym uczynek jest złym uczynkiem. Chodzi o zrozumienie. O wejście w buty tych, którzy nas skrzywdzili. Może nie mogli inaczej? Może nie potrafili? Może nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji dla nas? Może w ogóle nie mieli pojęcia, że w nas to uderzy?
Gdybyś tak spróbował/-a wczuć się w rolę tej osoby i zadać sobie pytanie: dlaczego to robię? Jaka by padła odpowiedź?
Można też zatrzymać się na chwilę i zadać sobie pytanie, co mi to dało? To bycie w roli ofiary skrzywdzonej przez ojca, matkę, ciotkę, wuja, dziadka, babcie etc. Co sobie tym załatwiałam/-em? Może się mnie żałował, współczuł mi? Zatrzymywał się z dobrym słowem? Może odpuszczano mi moje winy, tłumacząc trudnym dzieciństwem? Może bez wyrzutów sumienia rezygnowałam/-em z pewnych działań, tłumacząc samą/-ego siebie trudną relacją z przodkiem?
A może pójść dalej i zastanowić się, czy to, co się wydarzyło lub nie wydarzyło przyniosło mi jakiś dar? Może fakt, że rodzice się mną nie zajmowali sprawiło, że sam/-a sobie poświęcam więcej uwagi? Może stąpam twardo po ziemi i potrafię zorganizować to i owo? Może wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczam sobie?
Wiem, że to łatwe nie jest. Mam jednak drugą wiadomość. Ale najpierw spytam, czy masz otwartość na to, że każdy z nas dostaje to, co jest mu potrzebne do wzrostu? Czy masz otwartość na to, że – powiedzmy – nasze dusze umawiają się, czego chcą doświadczyć, by móc wzrastać? Czy masz otwartość na to, że to wszystko, co nas spotyka, nie dzieje się NAM, a DLA NAS?
Jeśli wyjdziemy z takiego założenia, to każdy trud, każde wyzwanie, każdą „krzywdę” potraktujemy jako sposobność do tego, by wykorzystać ją dla swojego rozwoju. Dla swojego światła.
I to dotyczy tech tych, z którymi nasze drogi się rozchodzą. Czy to źle, że coś się kończy? Czy naprawdę wartością jest zagrzebanie się w króliczym futrze i trwanie? Jeśli zaczynamy dostrzegać inne wartości, inne rozwiązania, inne gwiazdy nam świecą, czy doprawdy warto dla idei świętego spokoju trwać w relacji - romantycznej, przyjacielskiej, zawodowej? A może lepiej wziąć ze sobą to, co ta relacja wniosła w nasze życie i pójść dalej. Z lekkością. Bez zbędnego bagażu.
Nie mówię o lekkim traktowaniu drugiego człowieka, Mówię o nietrzymaniu się kurczowo przeszłości.
Owo trzymanie się przeszłości bardzo dokucza, gdy pielęgnujemy wszelkie niewspierające nas emocje. Poczucie krzywdy, bycia niewystarczającą, żal, pogardę, złość, nienawiść etc. Trzymamy się tego kurczowo, jakby od tego zależało całe nasze przyszłe życie. Mamy wrażenie, że dbając o te uczucia, karzemy tych, którzy wyrządzili nam zło. Prawda jest taka, że karzemy samych siebie, trwając w uczuciach, które ciągną nas w dół. Które zatrzymują, podcinają skrzydła. Które sprawiają, że nie pozwalamy sobie na pełnię szczęścia.
A może – przy listopadowych wiatrach – pozwolić opaść tym liściom? Może rozluźnić się i przestać trzymać kurczowo przebarwiające się i przebarwione liście? Może puścić gałęzie i samemu pofrunąć z wiatrem w inne rejony?
Może już czas dostrzec, że jesienne barwy pokazują, że to, co nas spotyka, przemija. Taka jest kolej rzeczy. A trzymanie na siłę tego, co przeminęło, sprzeczne jest z logiką, nie ma sensu, nie przynosi nic dobrego.
Pozwól odfrunąć żółtym, czerwonym i brązowym liściom. Ich miejsce jest gdzieś indziej.
Nie trzymaj się dłużej tej gałęzi. Twoje życie płynie dalej. Puść.







Komentarze