top of page

Stany pomiędzy bywają niebezpieczne...




Gdzieś pomiędzy szczęściem a wypaleniem, radością a obojętnością, kreatywnością a biernością, wolnością a zniewoleniem – jest cała masa szarości, cała masa wszelakich barw i odcieni z przeogromnej grupy zwanej „pomiędzy”.


Bywa tak, że – odczuwając, iż jeszcze nie jesteśmy na dnie, że jeszcze coś możemy, że jeszcze na coś mamy wpływ – zaniechujemy aktywnego przeciwdziałania mającego na celu powrót do pełni naszych możliwości. Bo przecież jeszcze nie jest beznadziejnie. Jeszcze coś da się zrobić. Jeszcze pojawiają się zrywy.


I pocieszamy się, okłamujemy, że jest normalnie, że takie jest życie, że inaczej się nie da.


A prawda jest dokładnie odwrotna. To nie jest normalne. Życie wcale takie być nie musi. Da się inaczej.


Że co? Że łatwo powiedzieć? Hmm... Byłam tam. Nie wiem na sto procent, które to było stadium wypalenia, nie interesują mnie poziomy, schematy. Wiem, jak było.


Nie chciało mi się. Od niedzielnego obiadu byłam zestresowana, niezadowolona, bo zbliżał się tydzień pracy. Zniechęcenie powodowało, że projekty kończyłam na oparach. Nie widziałam sensu tego, co robię. Nie czułam, że mam wpływ na cokolwiek. Bezsilność, bezradność, brak poczucia wolności wyboru, docenienia doprowadziły mnie do utraty wiary w moje kompetencje.


Doszłam do miejsca, w którym są dwie opcje do wyboru: albo zostanę i doprowadzę się do ruiny emocjonalnej, albo zrezygnuję z etatu. Wybrałam tę drugą opcję. Odważnie i zdecydowanie podobno. Dla mnie nie była to odwaga. Raczej konieczność wynikająca z potrzeby ratowania siebie.


Gdy ratujesz życie i masz do wyboru skończyć z urwiska w otchłań oceanu lub czekać, aż pożre cię dzikie zwierzę, skaczesz. Tak tylko możesz uratować swoje życie.


Może porównanie nazbyt obrazowe i zbyt wyolbrzymione, niemniej jednak pokazuje, że to nie jest odwaga, a po prostu ratowanie siebie.


Z wypalenia wychodziłam stopniowo, jeszcze pracując. Małymi krokami wprowadzałam nowe rytuały, sprawdzałam różne techniki i narzędzia. Nie było to skakanie z kwiatka na kwiatek, było to poszukiwanie tego, co mi służy, co wspiera, co działa, co pomaga.


Niektóre narzędzia pomagały na jakiś czas, inne na dłużej. Te pierwsze wymieniałam na inne. Z tych drugich korzystałam tak długo, jak długo przynosiły efekty. Zachłystywałam się niektórymi, a gdy aura nowości opadała, zostawiałam je. Kilka zostało. Działają. Ja w nich wzrastam. Wiem, że zostaną ze mną. Nie są bowiem płochą modą, atrakcyjną sensacją. Nie są czymś, co chcę praktykować z uwagi na innych. Są tym, co wydobywa ze mnie to, co najlepsze. Są tym, co pomogło mi wyjść z wypalenia. Co pozwoliło odkryć sens. Co dawało – i daje – radość. Dzięki czemu jestem szczęśliwa.


Czy to się zadziało szybko? Nie. To nie jest kuracja jednodniowa. To nie jest kuracja tygodniowa. To jest proces, który trwa tyle, ile ma trwać.


I nie jest też tak, że – gdy już się wygrzebiesz z wypalenia – jesteś uleczony na całe życie. Możesz przecież trafić w inne nieciekawe miejsce. Możesz wejść w relację, która doprowadzi cię do wypalenia emocjonalnego. Możesz wypalić się jako rodzic. To wszystko się zdarza.


Sztuka zatem polega na tym, by – wyszedłszy z wypalenia – nie dać się tam wpędzić. Sztuka polega na tym, by utrzymywać ten poziom zadowolenia z życia, który będzie cię trzymał z dala od przepaści. Sztuka polega na tym, by nauczyć się dbać o różne poziomy swojego dobrostanu. I dbając o – drobne, jakby się mogło wydawać – elementy życia, być szczęśliwym.


Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page