top of page

Gdzie znaleźć to, co naprawdę ważne?

Zdjęcie autora: Ewa Joanna SankowskaEwa Joanna Sankowska


Można zacząć od małych rzeczy i zbierając je, dotrzeć do dużej. Można też zacząć od dużej i, mając już ją, delektować się tymi małymi. Można też połączyć obie metody.


Na tak zwaną ścieżkę rozwoju trafiłam kilkanaście lat temu. Piszę: tak zwaną, bo przecież każdy człowiek od urodzenia na niej jest. Nie da rady się nie rozwijać. Uczymy się całe życie i od tego ucieczki – całe szczęście – nie ma. Mówienie więc, że się jest na ścieżce rozwoju, zakłada, że ktoś nie jest. Może więc jestem kimś lepszym, skoro ja na tejże ścieżce jestem, a ktoś inny nie? Stąd też, gdy używam tego zwrotu, podkreślam, że biorę go w cudzysłów.


Może więc warto napisać, czym jest – dla mnie oczywiście – ta brana przeze mnie z cudzysłów ścieżka rozwoju. To, że uczymy się całe życie, jest oczywiste. Poznajemy nowe rzeczy, zdobywamy nowe umiejętności. Wykorzystujemy je w pracy i życiu osobistym. I to jest rozwój bez dwóch zdań. I robi to każdy.


Nie każdy jednak zadaje sobie pytanie, dlaczego to robi i po co to robi. I nie chodzi o pełne rozpaczy okrzyki nieszczęśliwca nad zadaniem z matematyki. Chodzi o poczucie związku, identyfikacji między naszym zajęciem a nami samymi. Chodzi o głębsze zrozumienie naszej roli w świecie. Chodzi o dokopanie się do naszych intencji, pobudek. Chodzi o odpowiedzenie sobie na pytanie, kim się jest. Chodzi o umiejętność dostrzeżenia sensu i celu istnienia. I o świadomość, że się to robi.


Tak więc to szukanie odpowiedzi, chęć zrozumienia, dokopywanie się do tego, co w głębi w takim poczuciu świadomości tego, co robię, rozpoczęło się kilkanaście lat temu. Oczywiście wcześniej też poruszałam się po tej materii, tyle że w poczuciu chaosu, totalnego zagubienia i – że tak powiem – od przypadku do przypadku. Tych kilkanaście lat temu zapisałam się do studium psychotronicznego. Wiele przedmiotów dawało mi – na tamten moment – odpowiedzi dotyczące mnie samej. Zgłębianie numerologii, astrologii, tarota było fascynującą przygodą. Potrzebowałam wtedy tego. I dostałam. Teraz trochę się uśmiecham, że w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie kim jestem udajemy się w rejony, które są poza nami samymi. Wiem jednak, że wielu ludzi tego potrzebuje. I dobrze, że znajduje. Mnie osobiście wtedy bardzo to pomogło.


Jednak o wiele większą lekcją było spotkanie kogoś, dzięki komu przeskoczyłam kilka stopni. Pamiętam, jak w odpowiedzi na pytanie, dlaczego przyszliśmy do tej szkoły, odpowiedziałam, że w poszukiwaniu tajemnicy. Nie potrafiłam wtedy do końca zdefiniować, co to znaczy. Z pewnością szukałam odpowiedzi na pytania egzystencjalne, a nawet eschatologiczne. Poza faktem otworzenia mi oczu na medycynę Wschodu, na bioenergoterapię, stał się Przewodnikiem po duchowości.


Prawda jednak jest taka, że – potrzebując wciąż pożywki w postaci spotkań, warsztatów – moja podróż do samej siebie przygasała po jakimś czasie. I odżywała – nakarmiona kolejnym spotkaniem.


Musiało wreszcie wydarzyć się coś, co sprawi, że doprowadzę sprawę do końca. A przynajmniej wyznaczę kierunek i rytm. I wydarzyło się. A właściwie działo się od początku mojej zawodowej pracy, tyle że, nie dostrzegając tego, co najważniejsze, nie zdawałam sobie sprawy, o czym to wszystko jest.


Widziałam jednak, że takiej w rzeczywistości nie mogę dłużej żyć, bo moja reaktywność doprowadzi mnie do choroby. I zaczęłam szukać metod i narzędzi, które pozwolą mi się zrelaksować, uspokoić, odnaleźć moc w sobie. I zaczęły się kursy, warsztaty, webinary, literatura, rozmowy. To były cudowne dwa lata, które przygotowały mnie do tego, co się miało zadziać. W wyniku i sytuacji w pracy, i zmian, jakie we mnie zachodziły, widziałam coraz bardziej, jak moja wizja życia rozjeżdża się w zetknięciu z rzeczywistością. Aż w końcu dzięki zdaniu wypowiedzianemu przez koleżankę z pracy uznałam, że absolutnie i bezwarunkowo potrzebuję przyjrzeć się całej tej sytuacji.


A gdy to zrobiłam, zrozumiałam, że faktycznie to, co nas spotyka, jest zawsze tylko i wyłącznie o nas samych. I podjęłam decyzję o odejściu. Bo w momencie zrozumienia tego zniknęło to, co mnie blokowało.


Czy to koniec? A skąd! Uwolniwszy się od tego, co nas uwiera w świecie zewnętrznym, nie uwalniamy się od siebie. Zatem to, co jest wyzwaniem, pojawiać się będzie ciągle i ciągle pod różnymi postaciami.


Po odejściu z etatu pojawiły się nowe wyzwania, pod inną postacią odnowiły się stare. I znowu szukałam w sobie. Bo tego nigdy dość.


I gdy wydawało się, że znalazłam, zwolniłam. Można sobie dopisywać interpretacje wszelakie. Że za wcześnie, że nie byłam gotowa, że czegoś jeszcze brakowało, że coś jeszcze miało się zadziać. Ciekawym jest, że zaczęłam już werbalizować ten ostateczny cel. Sens. Jednak coś jeszcze hamowało.


I wreszcie coś drgnęło. W minione wakacje. Drgnęło i ruszyło. I idzie. Widzę sens i cel. Cieszę się drobiazgami. Inaczej niż uprzednio. Wtedy się cieszyłam, nie łącząc ich ze sobą. Teraz, dostrzegłszy to, co ostateczne, cieszę się lżej, łagodniej, bardziej świadomie. Widzę, że sens tych małych elementów nie jest tym, co onegdaj im przypisywałam. To jednakże nie zmienia tego, że potrafię się nimi cieszyć.


Dlaczego o tym wszystkim piszę? Uważam, że to wszystko, do czego dążymy, jest w nas. Nie na zewnątrz. Mamy dostęp do spokoju, harmonii i szczęścia. Droga do siebie jest drogą niejednokrotnie krętą i wyboistą. Jest drogą wiodącą przez ciemne lasy i pustynie. Jest wszakże jedyną drogą, którą odbyć warto.


Bo dotarłszy do siebie, docieramy do tego, co naprawdę ważne.

 
 
 

Comments


bottom of page