top of page

Całkowity brak kultury




Kiedy myślę o haśle higiena cyfrowa, przychodzi mi do głowy temat komunikacji, wzajemnego szacunku – albo jego braku, odpowiedzialności – za siebie i innych.


Zwykliśmy narzekać na dzieci i młodzież, wszak wiadomym jest, że „za moich czasów” wszystko było lepsze. Zatem młodzież (czyli także ja, a jakże) także byłą lepsza. Pytanie się rodzi, dlaczego wtedy narzekali na nas? Czyżby to byli źli dorośli? Niby teraz mamy dobrych dorosłych i złą młodzież, a wtedy było odwrotnie – była dobra młodzież i źli dorośli?


No nie. Konflikt pokoleń trwa od zawsze. Przy czym od zawsze nie oznacza od XX wieku. Od zawsze-zawsze. I idę o zakład, że człowiek jaskiniowy też zadowolonym ze swych latorośli nie był. Można by zapytać, jak to w takim razie jest, że z pokolenia na pokolenie jest gorzej? A może wcale nie jest? Może skupiamy się na tych najbardziej widocznych elementach? One wszak krzyczą i trudno ich nie zauważyć.


I łatwiej jest skrytykować niż wypracować nić porozumienia. I tu pojawia się owa kultura cyfrowa. Wieszamy psy na telefonach, w szkołach toczy się zażarta dyskusja: zabraniać czy nie zabraniać. A tak naprawdę rzecz nie dotyczy telefonów jako takich. W świecie, który zmienia się z chwili na chwilę nie bardzo potrafimy się odnaleźć i straciliśmy z oczu to, co istotne.


W tym wszystkim nie o telefon chodzi. I nie o komputer.


Chodzi o kilka innych rzeczy. Po pierwsze o to, czego szukamy i co znajdujemy, buszując w sieci. I co znajdują dzieci. A badania są przerażające. Joanna Mytnik podczas Konferencji Empatyczna Edukacja mówiła, że wynika z nich, ze jedna trzecia dzieci między 7. a 12. rokiem życia trafia w Internecie na przykład na twarde porno, hejt, przemoc. My, dorośli, siedzimy zadowoleni przed telewizorem, a nasze dzieci w pokoju obok korzystają z „dobrodziejstw” tego, na co im pozwalamy. Wszak wolimy, by były w domu robiły „nie wiadomo co” na zewnątrz.


Telefon stal się zabawką dla dziecka z naszej winy. To dorośli, żeby mieć spokój, dają dziecku dostęp do ekranu i sieci. Powiedzmy sobie prawdę: jesteśmy współwinni. A w związku z tym, że jesteśmy dorośli, 100% winy spoczywa na nas. Dziecko korzysta. Ten mechanizm nie zmienił się od wieków.


Druga sprawa to rzeczywistość, w jaką dziecko zostało wrzucone. Zdobywa w grach diamenciki i inne akcesoria, w domu banknocik za wyrzucenie śmieci, w szkole – cyferki za zrobione często z pomocą Internetu czy rodziców zadanie. Te analogie wydrwił podczas wyżej wymienionej konferencji Krzysztof M. Maj. I zrobiło mi się gorąco. Sama byłam nauczycielką wymagającą i starałam się dopingować do zdobycia lepszej oceny. Co mam na swoją obronę. Nic. Może to, że – dostrzegłszy bezsens wielu rzeczy w polskiej szkole – odeszłam z niej przed trzema laty. A dziecko zdobywa te nagrody i czuje, że jest coś warte, bo zdobywanie wirtualnych punkcików uruchamia w mózgu strefę nagrody. Oto, czego potrzebuje twoje dziecko i co znajduje sobie na własną rękę, skoro rodzice mu tego nie dają.


Trzecia sprawa dotyczy wspomnianej na początku komunikacji, w ramach której mamy kilka lekcji do odrobienia. I – żeby nieco obronić owe telefony – rzecz wcale nie dotyczy tylko ich.


Ale od nich zacznijmy. Znasz taki motyw? Siedzisz z koleżanką na kawie, między wami zaś telefon. Albo i dwa. Bo może ktoś dzwonić. Bo może ktoś napisać. I faktycznie, piszą i dzwonią. Mają prawo. Nie wiedzą, że właściciel leżących na kawiarnianym stole telefonów przebywa na spotkaniu. A co w takiej sytuacji robisz? I co robi koleżanka? „Tylko” odpisuje. Tych „tylko” może być wiele. Co wynosisz ze spotkania? Poczucie, że było lekko pozbawione sensu?


To teraz wyobraź sobie, że jest ci smutno. Chcesz się wyżalić, chcesz być zrozumiana. I najbliższa osoba cię niby słucha, ale zerka do telefonu, sprawdzając wynik meczu.


A teraz wyobraź sobie, że masz kilkanaście lat. Burza hormonów. I wpadasz do domu pełna /-y emocji i opowiadasz rodzicom, co cię spotkało. A oni „słuchają” zerkając na telewizor, bo tam serial.


To nie musi być telefon. To nie musi być telewizor. To może być krzyżówka. To może być książka. Cokolwiek. Coś ważniejszego od ciebie.


Spotykam to wszędzie. Dwoje nastolatków na ławce. Po co wyszli razem? Żeby w tym samym czasie wejść w wirtualną rzeczywistość i być każde gdzieś indziej? Małżeństwo w pociągu – w drodze na urlop. Każde samo – w swoim telefonie. Nauczyciele podczas przerwy. Rozmawiają, ale wielu klika coś w swoich aparatach. I wreszcie – w domu. Mijamy się zanurzeni we własny świat. Narzekamy na swoje dzieci, sami mając za uszami tak wiele, że powinniśmy się wstydzić przy każdym słowie wypowiedzianym przeciwko nim.


Mam przed sobą Raport z drugiego Ogólnopolskiego Badania Higieny Cyfrowej Dorosłych. Z kwietnia bieżącego roku. Mój wniosek jest krótki. Tej higieny brak. Korzystamy w nich dużo, często bezmyślnie scrollując. Zasypiamy przy telefonach obok. Ładujemy je w ciągu nocy – przy łóżku. Przyjmujemy do znajomych ludzi, których nie znamy (ale iluż mamy znajomych, często o obco brzmiących nazwiskach, fiu fiu, jacy jesteśmy światowi). Nie zabezpieczamy kont. Klikamy w dziwne linki, tracąc często pieniądze lub narażając swój system. Komentujemy bez refleksji, czy kogoś komentarz zrani. Przyjmujemy treści bez myślenia, biorąc napisane słowo za pewnik. Nie czyścimy naszych telefonów. Pochylamy głowy patrząc w ekran. I tak dalej. I tak dalej. I tak dalej.


Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień...


Mamy sporo lekcji do odrobienia. Kiedy zaczniesz?

 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page